Wiem, że od stycznia do września minęło sporo czasu, ale lepiej późno - niż wcale!
W końcu zebrałam się za dużą recenzję produktu o którym mam wrażenie mówi się zdecydowanie za mało. Paletka In theBalm of Your Hand(co za długa nazwa) wyszła pod koniec 2015r, jako edycja limitowana. Cała paletka to połączenie wielu produktów marki theBalm w jedną całość przez co jest wielofunkcyjna i idealna np. na podróż! W środku mamy 11 produktów w tym 3 róże, jeden kultowy bronzer, 4 cienie, rozświetlacz oraz 2 produkty do ust. Oczywiście każdy z nich można traktować w różnorodny sposób(producent z tyłu opakowania proponuje nam, że każdy z róży równie dobrze możemy potraktować jako kolejny cień).
tak prezentuje się paleta w całości
Górna część palety(produkty do twarzy)
HOT MAMA - brzoskwiniowy róż, który ma w sobie złote drobinki. Złoto, które wydobywa się z tego produktu na pewno nie jest chamskim brokatem, który zaburzałby estetykę produktu i mimo mojej niechęci do rozświetlacza to po ten produkt sięgam bardzo często.
INSTAIN w kolorze "Argyle" - bardzo różowy produkt kojarzący mi się z Barbie. Bardzo rzadko z niego korzystam ze względu na fakt, że można sobie zrobić nim krzywdę. Nie dla wszystkich będzie dobry, ale mógłby się spisać do różowego makijażu oka - tak sądzę przynajmniej.
CABANA BOY - ciemny jak na róż, ale zakochałam się w nim od pierwszego użycia. Trzeba z nim uważać, ale przy minimalnej ilości nabrania produktu jest idealny.
BAHAMA MAMA - samego produktu przedstawiać nie muszę. Bardzo napigmentowany o chłodnym tonie produkt, którym popsuć sobie najlepszy makijaż wcale trudno nie jest. Mimo naszych trudnych początków jestem nim zakochana i używam go codziennie również jako cień na dolną linię oka(tak się mówi?)
Dolna część palety(cienie do powiek)
INSANE JANE - ciemnoszaro-srebny cień z którym lubimy się tak pół na pół.
MISCHEVIOUS MARISSA - jeden z moich ulubionych cieni z wszystkich jakie posiadam. Na powiece może wydawać się złotorudy, ale ani trochę mi to nie przeszkadza. Najczęściej łączę go z Mary.
SEXY - jedyny matowy cień do powiek w tej palecie. Bardzo dobrze się z nim pracuje. Z tego co wiem to w tej palecie jest dużo większy, niż w oryginalnej Nude 'tude.
LEAD ZEPPELIN - powiem szczerze, że jest to jeden z ciekawszych cieni. Ciemna zieleń, która wydobywa z siebie ciekawe złoto. Mam wrażenie, że im bardziej go rozblendujemy tym inny odcień przybiera.
MARY-LOU MANIZER - rozświetlacz, który stosuje jako cień do powiek(nie wiem ile razy już o tym wspomniałam w dzisiejszym poście). Cudowny jasny odcień, który mieni się pięknym złotem. Cudownie rozświetla kącik oka, cudownie wygląda na całej powiece. Kocham, ale płacze ze względu na to jak mały ten produkt jest.
Produkty do ust
CARAMEL - brzoskwiniowa szminka idealna na codzień. Specjalnie nie wysusza ust i nie wymaga konturówki. Szczerze mówiąc to szukam podobnego produktu w tradycyjnej formie bo wiadomo, że poprawki w ciągu dnia są mało możliwe. Według producenta może być wykorzystany również jako kremowy róż do policzków.
MIA MOORE - piękna czerwień, która ładnie wybiela usta. Jedyny czerwony produkt do ust, który lubię nosić. Ładnie się zjada, ale przez swój kolor wymaga konturówki.
Swoją drogą chciałam wspomnieć, że przez fakt, że obie pomadki są pod inną "klapką" to ich zabrudzenie jest mniej prawdopodobne przy używaniu reszty produktów bo sama paletka strasznie się brudzi.
PODSUMOWANIE
Cała paletka podbiła moje serce i nie żałuje wydania ponad 150zł na nią. Każdy produkt jest bardzo trwały i codziennie zachwycam się ich jakością od nowa. Jedyne czego mi brakuje to beżowego, matowego cienia, który mógłby być bazą makijażu, ale dla osób, które nie przepadają za matowym makijażem nie będzie to problem. Używam swojej paletki od grudnia do dnia dzisiejszego niemal codziennie i jej zużycie jest w sumie małe. Był to mój pierwszy produkt matki theBalm, ale na pewno nie ostatni.